niedziela, 6 lipca 2014

Historie by Cenn.

I. Chłodny poranek, samotny poranek rozbudził drzemiącą Tumaisę. Zadźwięczał jej w uszach szum pozostałych liści, które niebawem opadną. Była zima, choć słońce oślepiało na wpół otwarte oczy Tumy. Drzemka była dość niewygodna, wśród wysokich traw i bluszczu. Dziewczyna wstała i uniosła dłonie do góry, uśmiechnęła się lekko i rozejrzała dookoła.
W pobliżu niej znajdowały się jedynie same zarośla, tak jak zawsze…
Zawsze tak żyła, toć niebyła człowiekiem, aby pozwalać sobie na komnatę z dużym łożem i czerwonym baldachimem. Potrząsnęła głową, aby jak najszybciej wymazać te myśli i ruszyła przed siebie. Do końca nie pamiętała jak znalazła się w tej części lasu, ale dokładnie wiedziała gdzie się udać, aby się wyżywić i napoić. Ruszyła przed siebie nie zważając na konsekwencje. Lubiła ryzykować, była szalona i ciekawa tutejszych obyczajów ludzi. Najbardziej ciekawiły ją wysokie istoty, piękne o nietypowej sylwetce.. Marzyła o nich z tęsknotą, choć te myśli były niedozwolone, wręcz zakazane w jej rodzie.
Dotarła do strumyka, który wprowadził ją w swoje łaski i wskazał drogę do małego jeziora. Tumaisa przystanęła i schowała się za najbliższym drzewem, które było dość duże i masywne, aby pokryć i uchronić jej ciało przed niechcianymi gośćmi. Wychyliła się zza drzewa i ujrzała sylwetkę mężczyzny.
Wpadła w zachwyt widząc umięśnione ramiona, które nabierały wody do obmycia ciała. Mężczyzna był dość przystojny, nietrudno było to zauważyć, ale zmęczony i przejęty, jakby coś go trapiło. Przemoczona koszula, która przylegała do jego ciała po chwili znalazła się na ziemi, mężczyzna zbliżył się do wody. Ukucnął na brzegu i zaczął popijać zachłannie wodę.
Tuma, ciekawska istota postanowiła się trochę zbliżyć, małymi kroczkami zbliżała się do brzegu, po drugiej stronie jeziora. Złym trafem nadepnęła stopą na suchą gałązkę, która pod wpływem ciężaru ułamała się. Sylwetka mężczyzny poruszyła się nastawiając bojowo, licząc na wroga. Zauważywszy istotę, jakiej nigdy nie spotkał, wstał i poruszył zachęcająco dłonią.
Tumaisa uśmiechnęła się lekko i zanurzyła w wodzie, znikając z pola widzenia. Nagle niespodziewanie wynurzyła się obok mężczyzny, który odskoczył i upadł, zamaczając ubrania w wodzie i przy okazji siebie. Chichocząc Tuma, wyciągnęła smukłą dłoń w stronę człowieka. Ten chwycił ją bardzo chętnie i pociągnął w swoją stronę, uśmiechając się okazjonalnie.
Tuma odskoczyła z lekkim grymasem na ustach i ponownie przepłynęła obok przybysza, obserwując go dokładnie.
-Jak się zwiesz mhm.. Istoto?-Mruknął z zażenowania.
-Jestem nimfą, to ty w moim świecie jesteś czymś niespotykanym. A zwę się Tumaisa. –Wyszeptała.
Mężczyzna wstał i pozbierał swoje rzeczy, szykując się do dalszej drogi. Nie zważając na nimfę, podjął pod ramię strzelbę i wycelował w nią.
-A teraz grzecznie ściągaj swój naszyjnik nim zrobię się niemiły.
-Ale-e…-Poruszyła się niecierpliwie i wyjąkała ze strachu, podrzucając naszyjnik celującemu.
-Jak myślisz ile za niego dostanę, ile jest warte takie cudo hm…?!-Wyszczerzył się.
Po dokładnych oględzinach, wsunął wisiorek do swojej sakwy i opuścił broń. Zdecydowanym krokiem, podszedł do swego rumaka i poklepał go. Ściągnął ekwipunek z jego grzbietu i wyszukał suchą koszulę. Zarzucił ją na siebie i ponownie wsunął dłonie do worka, wyjmując małą i pogiętą książeczkę.
-Podejdź.-Rzucił sucho.
Tumaisa wynurzyła się z wody i powoli podpłynęła do brzegu, nie zamierzała opuścić wody, czuła się w niej bezpiecznie. Zaczęła przysłuchiwać się słowom człowieka.
Mężczyzna otworzył książeczkę i zerknął na nimfę, wymawiał cierpko nieznane jej słowa, które z lekkością wpadały w ucho.
Po krótkiej ciszy, rzucił na wiatr:
-Memento Mori…
To te słowa szczególnie zainteresowały Tumaisę, która wychodząc z wody podeszła bliżej człowieka.
Ten szybkim ruchem wstał i chwycił ją przerzucając przez ramię, drwiąc głośno z jej bezsilności.
-Puszczaj!-Zaczęła obijać go pięściami.
Mężczyzna podrzucił ją lekko, aby się uspokoiła.
-Jestem poszukiwany, a taka ślicznotka jak ty mogłaby mnie ocalić. Wystarczy, że oddam Cię w zamian za siebie.-Wycedził przez zęby.
-Głupcze, nie możesz!
-A kto mi zabroni?! Ty taka mała istotka?
Po dłuższej chwili nieuwagi, zza drzew wyłoniła się smukła postać z podobnym ekwipunkiem. Tylko nimfa mogła go zauważyć, wisząc na ramieniu. Mężczyzna, który ją trzymał obrócił się na pięcie i upadł na kolana, zmniejszając uścisk. Postać, która była widoczna wśród drzew zniknęła. Z rany mężczyzny sączyła się krew, która spływała w dół ciała prosto na ziemię. Tumaisa przerażona, podtrzymywała jego głowę i zaczęła nucić, starą elficką pieśń. Po chwili przybywała coraz większa ilość nimf, która włączała się w pieśń i obstępowała nieprzytomnego przybysza. Żadna z nich nie warzyła się go tknąć, należał już do kogoś innego. Uzdrowicielska pieśń, powoli wpoiła się w ranę, lecząc uszkodzenia i sprowadzając z powrotem mężczyznę. Gdy ten otworzył oczy, ujrzał rozpromienioną twarzyczkę Tumy, która uśmiechała się radośnie.
-Zwę się Canyon i z całego serca dziękuję Ci…-Sapnął w popłochu.
-Teraz należysz do mnie..-Wykrzyczała z radości.
-Phi. Nie licz na to złotko.. I na naszyjnik, który odsprzedam za dość niezłą cenę.
Po dłuższych kłótniach i upartościach, wyruszyli. Canyon zabrał ze sobą małą złośnicę, która przez całą drogę nie zamykała buźki. Cieszyła go jej obecność, nie był taki samotny jak wcześniej…
Wraz z Tumą, podjął się wędrówki, która miała na celu zebraniu członków do ich przedsiębiorstwa, a raczej klanu.
-Założywszy klan nie pomyślałaś o nazwie..-Wypowiedział drwiąco.
-Memento Mori… tak, będzie idealna.-Wyszczerzyła się i wyprzedziła Canyona.
-Pamiętaj o śmierci.-Wyszeptał cicho i ruszył za nią.
„Tak zaczęła się żmudna wędrówka dwojga upartych sprzymierzeńców, a raczej ukochanych.”






II. -Ej! Śpiochu pobudka.-Szturcha Can’a dłonią i uśmiecha się szeroko.
Mrucząc cicho w lekkim lenistwie otworzył jedno oko spoglądając na nachylającą się nad nim marudę, po czym przekręcił się na bok nie zważając na nic.
-Wstawaj!-Wykrzyczała podniecona.- Jeszcze tyle drogi przed nami.
Canyon odwróciwszy się do nimfy przeciągnął się i przetarł oczy rzucając na nią zmęczone spojrzenie. W porównaniu do niego była pełna energii, która rozpierała ją od początku ich wspólnej wędrówki. Od pewnego czasu zastanawiał się jak taka mała istotka gromadzi ją w sobie…
-Czas na nas.-Mruknęła do rozmarzonego Can’a.
-Chwila… na cóż ci tak śpieszno?-Zerknął na Tumę podejrzliwie wypowiadając cierpko słowa.-Doczekasz się i tego. A tymczasem moja powłoka słabnie, potrzebuję strawy.-Rzucił.
Podniósł się ponownie przeciągając. Za ramię przerzucił kołczan ze strzałami i łukiem zaś w dłoń chwycił dość przeżyty nóż. Ruszył w strony gdzie mógł napotkać najwięcej zwierzyny, aby uszczęśliwić podniebienie i zapanować nad niedostatkiem w żołądku.
-Nie zostawiaj mnie tu człowieku!-Wykrzyczała naburmuszona. Po głuchej ciszy oparła się o pień drzewa wyczekując niecierpliwie jego powrotu.
Oddychał dość ciężko, wiedział dokładnie, czego szukać. Głód, który przyprawiał go o ból żołądka nie był jedyną wymówką, wiedział o tak…
Zaczaiwszy się przy rozległej wierzbie ujrzał polanę i swój cel, który przemieszczał się dość podejrzliwie. Przyglądając się wciąż, schował sztylet zaś pochwycił łuk i umieścił w nim jedną strzałę, delikatnie naprężył broń. Otarł pot z czoła i przymierzył się do wypuszczenia strzały, która sunęłaby prosto w obiekt.
-Bu!-Szepnęła dość potężnie do ucha chichocząc przy tym.-Na co polujesz?-Wyszczerzyła się.
Skamieniał, ciarki przeszły mu po plecach. Opuścił łuk i odwrócił się do Tumy chwytając ją za ramiona i potrząsając.
-Ty…ty ech. Nie potrafisz chwili usiedzieć na swoim energicznym zadku?!-Wycedził przez zęby.
Dumając dość szczodro, był całkiem niezły, a naddatkiem było pokaźne ubranie, które czyniło go pociągającym i zarazem kuszącym. Oh, jakżeby Canyon chciał chwycić go w swe potężne i opiekuńcze dłonie…
Po dłuższej chwili błąkania się w swych sprośnych myślach spostrzegł Tumę, która z zadumą przypatrywała się mu wyłupiając swe przenikliwe spojrzenie, jakby próbowała go przejrzeć w ten sposób. Can potrząsnął z nerwów głową, kompletnie zatracił się w swej głupocie, a toć za jego plecami istniał wróg!
Pośpiesznie odwrócił się i na ponów rozciągnął cięciwę powoli unosząc łuk wyszukiwał wroga, zostawiając za swymi obronnymi barkami nimfę.
-Nnn-niemożliwe, toć przed dosłownie twym pojawieniem widziałem… dokładnie widziałem.-Mamrotał bezsensowne słowa pod nosem.
W powietrzu nie unosił się, żaden dym oznaczający zniknięcie postaci poprzez czary. Popatrywał przed siebie i niczego nie dostrzegał. Jak to możliwe?!
Tumaisia naskoczyła na niego niespodziewanie, wyłaniając się zza takowego olbrzyma i spychając go ze swej drogi.
-Jaki uroczy!-Wykrzyczała radośnie.-Tylko spójrz…
Tuma podchodząc do dość małej polanki ukucnęła i uniosła kłębek różnobarwnego futra, które wierciło się na boki. Najwidoczniej nie przepadało bywania poza ziemią, tam, co prawda było bezpieczne niż w rękach jakiejś obcej istoty.
-Będziemy mieli nowego towarzysza wędrówki.-Pogłaskała futerko i przyciągnęła je do siebie przytulając.
To coś, co spoczywało na jej piersi miało być jego celem? Nie, to bzdura…
-Ale jak? Jak to możliwe?-Otworzył szeroko usta tak, że mógł pożreć całe powietrze dookoła siebie i każdego, kto się zbliży.
-O czym mówisz?-Spytała zaciekawiona nimfa.
-To nic takiego, jedyne, co mnie martwi to brak posiłku.-Westchnął i ruszył przed siebie.
Tumaisia z lekkim uśmieszkiem na twarzy powędrowała za nim w podskokach.
Gdy dodarli do obozowiska już zmierzchało, co prawda do oddalonego o parę dobrych stóp lasku nie zamierzał wracać, wolał w tej chwili wędrować, ale czuł zmęczenie, które coraz bardziej napawało jak i domagający się wciąż żołądek. Wyglądało na to, iż dość długo spędził na wypatrywaniu zwierzyny godnej jego uznania, na cóż się tak namęczył skoro wszystko poszło na marne…
Spędził pół dnia na wykryciu i upolowaniu wroga, który przytłaczał go swą natarczywością podążając za nimi od samego początku ich wspólnej wędrówki. Do tej pory nie mógł pojąć jak widząc wroga zamiast niego, przy nich znajduje się teraz mhm…
Podchodząc do przygasłego prawie ogniska przez uporczywy chłodny wiatr, spostrzegł pokaźną liczbę ryb, umieszczonych na kiju i zawieszonych nad ogniskiem. Ryby były już wypatroszone i troszkę podpieczone, wystarczyło je podgrzać, taki rarytas mógłby ugodzić nawet dużego chłopa swym smakiem, który najadłby się do syta.
-To ty?-Oniemiał z zadumy.-Po czym przysiadł na miękkiej skórze przed ogniskiem.
-Zajęło dosłownie chwilę, świetnie pływam.-Podkreśliła ostanie słowa i uśmiechnęła się podrzucając chrustu do prawie przygasającego ognia.-Jeszcze chwila i będzie gotowa.
-Czy ty przypadkiem nie naśmiewasz się z mych metod łowieckich?-Uniósł brew.
-Bywałeś cały dzień w tym zawilgoconym lesie to musi o czymś świadczyć.-Wyłoniła.
Prychnął i machnął ręką.- Cóż to właściwie jest?-Wskazał palcem na futerko usadowione na kolanach Tumy, prawdopodobnie drzemało zwinięte w kłębek.
-Nie wiem, nigdy czegoś podobnego nie ujrzałam, ale zapewne spodziewam się, iż pochodzi z twojego świata, świata ludzi…-Wyszeptała odsłaniając oblicze małej kruszynki.
-Kot? Mały kociak, który hasał na tej polanie?! Że też go nie spostrzegłem.-Mamrotał przez chwilę i urwał spory kawał ryby, zajadając się nim.
Dziwne, był wróg, a nagle przypałętał się kociak…
Może przez tą gęstwinę, która mnie tam otaczała nie zdołałem dojrzeć takiej kruszynki, byłem zbyt rozkojarzony, aby wyszukiwać w trawie czegoś tak małego, byłem przekonany, iż skrywa się gdzieś na drzewie, ale się myliłem tam nic nie było.
-Jest przesłodki, nieprawdaż?-Pogładziła kociaka po główce.
Canyon bąknął jedynie coś niezrozumiałego i ułożył się do snu na kawałku wyliniałej skóry, którą zazwyczaj układał na swoim wierzchowcu dopóki, dopóty go nie odsprzedał za marne 2 denary.
Z koniem byłoby im łatwiej przemierzać gęstwiny lasów i dolin, szybciej dotarliby też do większego miasteczka…
Jak na razie znajdują się w marnym punkcie na odludziu, prawdopodobnie opuszczonym dawno przez poprzednich osadników.
Lecz Can nie spodziewa się tego, co napotka go w miasteczku…





III.Dzień jakby nie miał końca, wszyscy uczestnicy podróży byli obolali z wysiłku, jakie przysparzały im liczne kamienne przeszkody. Dopiero, co zaczynało świtać, a czuli się tak jakby szli wieczność. Wyruszyli o godnej porze, nim słońce oświeciło ich obozowisko, które leżało w małej kotlinie gór. Większość drogi wspinali się po wysuniętych skałach, bądź drzewach. Nimfa do tej pory nie rozumiała, czemu obrali właśnie tą przeklętą drogę. Stopy jej markotniały, wręcz odmawiały posłuszeństwa. Cały czas poruszała się boso, wcześniej jej to nie przeszkadzało, ale teraz odbijało się to boleśnie na jej skórze. Co chwilę marudziła, zadając żmudne i powtarzające się pytania. Jak długo jeszcze? Czy daleko? Czemu nie obraliśmy innego kierunku?
Canyon próbował unikać tych ostatnich pytań, które zadawała wciąż Tuma. Doskonale wiedział, czemu nie poruszali się lasem. Tam właśnie byliby widoczni od strony miasteczka i mniejszych dolin.
Zależało mu na dyskrecji, nie chciał, aby jakiś życzliwy chłop zaprosił ich do swojej starej chatki na czerstwy chleb i mleko, wtedy mogłoby się wszystko wydać i pokrzyżować mu plany. Spodziewał się, iż do tego miasteczka również trafił list gończy, którego tak się obawiał.
-Nie będziemy dziś nocować w żadnych karczmach czy gospodach w miasteczku także nie.-Rzucił na wiatr.
-Obawiasz się czegoś?-Wyszeptała z zaciekawienia.
-Nie…, ale to miasto jest zwane „Cathair na Thieves.”
-Co to oznacza?
-Miasto złodziei. Trzeba mieć się na baczności.-Mruknął.
-Bywałeś tam?-Spytała zdziwiona.
-Tak i zaznałem smaku goryczy. Przystań, ciągłe napływające statki rybne, bądź towarowe, w karczmach tancerki, piraci, ciągłe bójki. Kuglarze, kupcy handlujący różnymi drogocennymi towarami.
Cyrk mniej ważny i wielka cytadela, to jej musimy się również przestrzegać.
Tumaisa podczas podróży poznała już trochę świat ludzi z opowiadań Canyona. Wiedziała, iż ludzie, którzy znajdują się w cytadeli sprawują porządek w mieście, więc nie rozumiała, czemu ma się ich równie przestrzegać jak i złodziei. Ale cyrk był dla niej czymś nowym. Przez resztę drogi wypytywała Can’a o poznane nowo słowo, ale on nie miał ochoty udzielać jej odpowiedzi. Szedł przed nią nie zważając nawet na kociaka, który natrętnie kręcił mu się między nogami, zachęcając do zabawy.
Mijały godziny, a oni wciąż wędrowali bez chwili wytchnienia, przystanęli jedynie przy pobliskim wodopoju, aby naczerpnąć wody do bukłaku i obmyć twarze. Tam też posilili się rybą, którą należało już spożyć, aby na próżno się jej nie pozbywać. Tuma jednak zdołała ubłagać Can’a, aby pozostali chwilę przy wodopoju i odsapnęli.
-Pytałaś o cyrk… Ludzie tam pracujący zwą się cyrkowcami, zapewniają rozrywkę ludziom zamożnym jak i pospólstwu. Często wykonują różne sztuczki, które zazwyczaj mają na celu okradzenie widowni w wprost niezauważalny dla zachwyconego ludzkiego oka sposób.-Wycedził z niechęcią przez zaciśnięte zęby.-Nie będziemy im poświęcać jakiejkolwiek uwagi…
Przysłuchiwała mu się z zachwytem. Zaczęła sobie wyobrażać wszystkie czyny tych cyrkowców, aby ubawić widownie do rozpuku łez lub zadziwić nadzwyczajnie.
-Ruszamy. Teraz wędrówka będzie dużo prostsza.-Podał dłoń Tumie i pochwycił jej rękę czule zaraz po wyciągnięciu.
Związał się z nią, choć był pewien, iż do końca swych dni będzie hulał po gospodach tracąc pieniądze i zarazem okradając dostojne postacie. Z nimfą czekał go inny los, którego jeszcze nie był świadom, ale niedługo się tego przekona.
Przymierzali się do dalszej męczącej wędrówki, zasiedzieli się już dość długo przy wodopoju.
-Zapodziałam gdzieś kłębuszek.-Bąknęła Tuma.
Canyon obrócił się na pięcie i rozejrzał po okolicy za skorym do zabawy kociakiem.
-Nie możemy tracić czasu tu nie jest bezpiecznie.-Mruknął.
Tumaisa zerknęła na Canyon’a swoim błagalnym spojrzeniem, opierając swoje dłonie o klatkę piersiową człowieka.
-Proszę…-Wybełkotała.
Can głęboko westchnął i skinął głową na znak zgody. Zebrał wszystkie rzeczy i ruszył na poszukiwania.
-Zostań tu.-Poprosił odchodząc.
Zaczął przemierzać gęstwinę przełęczy, w której się znajdowali. Nożem starał się torować sobie drogę, aby nie trafić na ruchome piaski i nie ugrzęznąć w nich na stałe. To przyniosłoby im zgubę.
Nawoływał małego kociaka zwykłym dla tych zwierząt odgłosem. Czuł się wtedy idiotycznie, ale nie miał innego wyboru.  Tuma samotnie na niego czekała, nie chciał zabierać jej ze sobą to mogło być niebezpieczne, ale zarówno gorzko pożałuje, iż ją tam zostawił, biedaczka.
-Szlag! Że też musiał wplątać się w to wszystko.-Rzucał słowa na prawo i lewo, aż w końcu dopiął swego.
W szarej gęstwinie, pozbawionej jak najmniejszych promieni słonecznych ujrzał kobietę, a właściwie o ile nią była…
Zadziwiony takim widokiem, przetarł oczy i raz jeszcze spojrzał na smukłe, nagie ciało, otulone rozłożystym ogonem. Głowę unosiła dumnie, wdychała opary tego chłodnego miejsca i wszelkiej wilgoci, jaka tu panowała, kołysała się delikatnie, była jakby w transie.
Can zerwał się na równe nogi, próbując odsunąć gałąź ze swej twarzy, aby ułatwić widoczność i przyjrzeć się niespotykanej dotąd istocie. Ni zewsząd poczuł natarczywy ból dotyczący tyłu głowy. Opadł na kolana, dziwna postać kobiety poruszyła się niespokojnie spoglądając na człowieka ze złością, rozpływając się powoli. Po jej zniknięciu, Canyon poczuł nagłą chęć zaśnięcia, aż w końcu utracił przytomność.



IV.-Puszczaj mnie!
Głosy, ciche głosy dochodziły do niego lekko dudniąc w bębenkach. Delikatna melodia napływała mu do uszu jak miód. Nie, zaraz… To były krzyki, poznawał tę mowę, delikatną, ale nerwową. Wszystko dochodziło do niego z opóźnieniem tak samo jak i dźwięki. Wciąż czuł się otumaniony.
Can powoli podniósł powieki, lecz po chwili je opuścił lekko mrugając. Słońce było oślepiające, jakby nakierowane na niego. Opuścił głowę i na powrót uniósł powieki rozglądając się dookoła. Przed nim wznosił się potężny karmazynowy namiot ze złotawymi wstawkami, otoczonymi ciemną purpurą. Tak naprawdę jego przód sprawiał jedynie okazałe wrażenie, dla gości w mniemaniu. Cała pierwsza część wznosiła się dumnie za wysokość koron drzew, ale nic poza, zaś druga była jedynie odzwierciedleniem poprzedniej. Była dużo niższa i skierowana w dół, po czym równomiernie w bocznym kierunku. Po bokach zostały umieszczone dwa mniejsze namioty, które ociekały naturalną tkaniną, białawą, choć gdzieniegdzie zabrudzoną. Wciąż nie podnosząc wzroku obrócił głowę do tyłu gdzie znajdowało się ognisko, niedawno rozpalone. Drewno tliło się pod garnkiem, w którym najwyraźniej gotowała się jakaś smakowita zupka. Wyczuwał te opary doskonale jak i dostrzegał dym unoszący się leniwie nad ogniskiem. Próbując poruszyć dłońmi wyczuł linę, przewiązaną mocno przez jego nadgarstki, ustąpił wracając do poprzedniej pozycji. Najwyraźniej przywiązali go do grubego kołka, wręcz masywnego wbitego w ziemię. Canyon ponownie usłyszał głosy, które teraz docierały do niego doskonale. Poruszył się niespokojnie widząc dwóch osiłków zmagających się z nimfą.
-Łapska przy sobie ty gburze!- Wykrzyczała zaciskając zęby, gdy jeden z osiłków przerzucił ją przez ramię.
Zbliżali się do obozowiska, byli uzbrojeni, co nie umknęło Canynon’owi. Ach ona była taka kompletnie nieodziana… Nie mógł doszczętnie znieść tej myśli. Jej ubiór był dość skąpy, podobny do tancerek z gospód z Cathair na Thieves, które swojego czasu spotykał. Ach, gdyby ona tak zakręciła przed nim swym ruchliwym tyłeczkiem. Zaraz… zaraz. Pokręcił głową. Jeszcze nie czas na to, nie teraz.
Słońce już, aż tak go nie oślepiało, ale coś nagle nałożyło na niego warstwę kojącego cieniu. Uniósł wzrok i spostrzegł mężczyznę. W tej samej chwili nadeszli rośli mężczyźni wraz ze zdobyczą.
-Budząc człowieka ze snu budzicie i diabła.-Wymówił słowa kusząco, po czym ziewnął, spoglądając jednym okiem na zestawioną na ziemię niewiastę.
Tumaisa obrała wzrok na dumną postać z rozchełstaną białą, jedwabną koszulą i blond włosami z ciemnymi gdzieniegdzie pasmami.
-Cóż to za ślicznotka?-Mruknął, oglądając Tumę od stóp i dalej.
Po chwili jeden z czarnowłosych mężczyzn odezwał się.-Znaleźliśmy ją nieopodal wodopoju podczas obchodu za jeńcem.
-Powiadasz?-Człowiek mający nad nimi widoczną przewagę przeniósł wzrok na Can’a, zauważywszy, iż Tuma, co chwilę zerka w tamtą stronę.
-O, któż to się wybudził?-Zaczepił złośliwie.
-Rozbójnicy…-Prychnął Canyon.
-A jaśnie pan to, kto?- Postawił nogę na beczce i uniósł głowę dumnie, zaczesując dłonią kosmyki włosów do tyłu.
Can wykrzywił się i lekko poczerwieniał.
-Bogaci nie ucierpią na tym, iż od czasu do czasu okradniemy ich powóz z kosztowności.-Wydedukował cierpko.
Zerknął na ponów na nimfę, wyciągnął dłonie przed siebie układając z daleka na biuście tumy i zaczął mamrotać coś pod nosem.
-B… nie, nie C. Mhm.-Wymruczał.
Canyon poruszył się gniewnie prychając złością.-Rozwiąż mnie!
-Czyżbyś stawiał opór, kochasiu?-Wyszczerzył się dogodnie.-Przyprawcie mu sporą dawkę wrażeń.-Skierował słowa do swoich osiłków, którzy po chwili podrzucili panienkę dumnie ustanowionemu zbójowi i zawędrowali do jeńca ustając przy bokach.
-Chwila!-Tuma wycedziła przez zęby, odskakując od mężczyzny, który zaś wyciągnął dłonie do jej biustu.
-Maleńka nie oprzesz się mnie… jedynemu czarującemu mistrzowi sprośnych myśli! Hersztowi Bandy!-Oblizał się kusząco i puścił do niej oczko.-Mów mi ach!-Zagryzł usta i jęknął czując uporczywy ból… tam z tyłu.
Obrócił się na pięcie, szukając zamachowcy, lecz on nadal wgryzał się w materiał, a zarazem w skórę.
-Hahah.-Canyon uśmiał się do rozpuku łez.
Herszt odczepił zwierzątko od swego seksownego tyłka i zerknął na nie gniewnie. Kłębek futra wiercił się i drapał, dopóki dopóty nie trafił w ręce znanej osoby.
Tuma przytuliła mocno kociaka i wzruszyła ramionami na podejrzliwy wzrok zboczucha.
-Ech. To wasza maskotka?!-Ziewnął.
-Kociak.-Poprawiła go nimfa.
-Mm… dość zadziorny.-Wyszczerzył białe zęby i oparł się o beczkę.-Przypomina mi pewną osobę.-Przesunął dłonią po policzku Tumaisy.
-Daruj sobie.-Zaczepił Can.
-Tak…tak, wielki obrońca. Też mi coś.-Odwrócił się zmierzając do namiotu.-Mów mi Pukim niewiasto.-Rzucił na wiatr. 






V. Noc spędzona na świeżym powietrzu leczniczo ukoiła rozmyślania Tumaisy. Za nic nie dała się wciągnąć do udzielonego tylko dla niej namiotu. Ułożyła się wygodnie przed wejściem i wpatrywała się w spuszczoną głowę Can’a. Nie rozumiała tego, co rzucił na wiatr herszt.. Sprawiał wrażenie osoby, która zaznała odrobinę goryczy w życiu, a może i więcej…
Tuma nie była człowiekiem, ale w pełni przypominała ludzką kobietę. Nie każdy potrafił dostrzec różnice pomiędzy tymi istotami. Wędrowała dłuższy czas, napotykała ludzi różnego rodzaju, zdołała poznać zwyczaje, zachowanie i życzliwość czy srogość, ale czasami nie potrafiła zrozumieć słów wypowiadanych przez ludzkie istoty. Wyrazy, które do niej dotarły z ust Pukima, wciąż uporczywie powracały zostawiając małą smugę w jej rozmyślaniach, jakby nigdy nic nakazywały przemyśleć, kim tak naprawdę jest jej ukochany.
Nastał ranek, który przebudził obozowiczów, jedyny herszt zapragnął pozostać w swych sprośnych snach chwilę dłużej. Dwóch mięśniaków zajadało się pajdami chleba, widoczne podkrążone oczy dawały jasno do zrozumienia, iż wstali, gdy jeszcze zmierzchało, aby złożyć namioty na dalszą podróż wraz z całym niezbędnikiem. Zastanawiała się ile rozumu mają w głowie te dwa rosłe olbrzymy, aby traktować Pukima jak królewicza. Zerknęła na hamak umocowany nieopodal masywnych drzew i westchnęła. Że też te dwa przygłupy mu na to pozwalają.
Canyon uniósł głowę, dość długo trzymał ją w jednej pozycji była nadto obolała. Wrócił wspomnieniem do uderzenia zadanego przez rozbójników, reszty nie spamiętał, jedynie dziwne prześwity. Po chwili spostrzegł, iż wpatruje się w okazałe przyrumienione ciałko, doskonale wiedział, do kogo należy ten cudowny tyłeczek i nogi ukazujące się spod materiału. Wyszczerzył się przebiegle i chrypnął. Tuma, która obmywała swoją twarzyczkę i dekolt w dość starej beczułce, skierowała swój wzrok na Can’a i uśmiechnęła się radośnie.
-Witaj.-Przywitała go.
Musiała zachować rezerwę do czasu i postępować tak jak zawsze, nie może się dowiedzieć, iż coś ją trapi.
-Mogłaś wypocząć w namiocie..-Uniósł brew i zerknął na kawał wilczej skóry ułożonej na trawie gdzie niegdyś za nią znajdował się namiot.
-Wolałam tu, czułam się bezpieczniej przy tobie.-Mruknęła.
-Dosyć tej gadaniny.-Prychnął Pukim przeciągając się.
Zdołał wstać i wyciągnąć z pochwy nóż przecinając zgrabnym ruchem dłoni oba sznury przewiązane przez drzewa, które podtrzymywały hamak. Przerzucił koję przez ramię i podszedł do Canyona opierając się o kołek.
-Piękne widoki, nieprawdaż?-Szepnął zaczepnie i zerknął na Tumę, która ponownie nachylała się nad beczką.
-Grr..-Canyon poruszył się niespokojnie.
Herszt wybuchł śmiechem i przeciął sznur, który więził Can’a.
-Dajcie im jadła i coś gorącego do popicia.-Rzucił hamak na tobołki z pakunkiem i machnął ręką do gości.-Podejdźcie i zasiądźcie przy mnie.
Tuma poruszyła się na skinienie głowy Canyona i przysiadła się troszkę dalej zostawiając mu miejsce.
Can wstał, rozruszał mięśnie i rozmasował kostki.
-Chcesz nas udobruchać?-Syknął siadając i odbierając od mężczyzny pajdę chleba i michę czegoś na rodzaj zupy.
-Skądże.. Wiem, kim jesteś, a posądzałem Cię za wyższą partię.-Wyszczerzył się.
Canyon wpatrywał się w niego uparcie. Czyżby dotarła już wiadomość do miasta i pobliskich wsi?
-Wiem, o czym myślisz, tak niestety to prawda.-Mruknął.
Tuma uniosła brwi i podpytała.-O czym mówicie?
Obaj mężczyźni przenieśli na nią wzrok, Can poruszył się niecierpliwie i powiedział.-To nic.. Musimy się zbierać, już dość się zasiedzieliśmy.
Odłożył naczynie i oblizał się po sytym posiłku zwracając się do herszta.-Zawsze sądziłem, iż wy rozbójnicy posiadacie coś na wskroś bazy i większą ilość ludzi, a tu nie widzę nic.
-Ten trakt kupiecki jest dość kuszący, dość często tu bywamy, a w swych obszarach nie lubimy przyjmować gości.-Sapnął, bawiąc się nożem.-No!-Klasnął w dłonie.-Zbieramy się chłopcy.
-Zostawiacie nas tu?-Spytała zdziwiona Tuma.
-Maleńka, nie panikuj. Z wielką chęcią bym Cię zabrał, ale jak zauważyłaś twój wielki obrońca nie ma przewiązanych rąk solidnym sznurem. Z pewnością rzuciłby mi się do gardła i wyłupał oczy, a wtedy zabrakłoby mi takich widoczków.-Puścił do niej szarmancko oko.
-Jak zamierzacie to wszystko zabrać?-Podpytał zażenowany Canyon.
-Na każdą okazję jesteśmy przygotowani.-Zagwizdał.
Po chwili można było dosłuchać się dudnienia końskich kopyt i piskliwych kół. Zza drzew wyłoniły się dwa wozy ze zbójami. Najwidoczniej herszt nieźle sobie poczynał.
-Nie ociągać się! Pakować wszystko na wóz.-Dyrygował swoimi podwładnymi do samego końca.-Eh. To jest męczące.-Rzucił po chwili i wsparł dłonie na biodrach.
-Puk’u co z tym zrobić?-Rosły mężczyzna uniósł klatkę do góry.
-Ty głąbie! Ile razy mam powtarzać, abyś się tak do mnie nie zwracał?! Jam Ci panem, królem!-Rozdziawił do krzyku gębę i rzucił w niego starą chochlą wyjętą z opróżnionego kotła.
Tumaisa podbiegła do osiłka i zerknęła w głąb klatki.. Była prawie pewna, że to właśnie tam jest.
Herszt skinął głową by otworzyć małe więzienie i wydostać stamtąd kłębek futra, za którym Tuma tak przepadała. Gdy już dorwała się do niego, zagłaskała porządnie i uniosła do góry.-Gdzieś ty się podziewała?
Zachmurzona zerknęła na Pukima ze skwaszoną miną. Ten jakby nigdy nic uśmiechnął się, odwrócił wzrok i zaczął pogwizdywać.
-Wybaczcie mi, ale jednak zmieniłem zdanie.. Brać ich!-Syknął.
Dwóch osiłków rzuciło się na Can’a, który nazbyt nie miał nic temu przeciwko, wolał na tą chwilę oddalić się od miasta. Wrzucili go do wozu z manatkami i zakneblowali. W te same miejsce trafiła Tuma wraz z kicią.
-No, moje gołąbeczki przyjemnej podróży życzę. A, i jeszcze jedno.. Jak sądzisz ile za Ciebie dostanę Canyon’ie?

(Ciąg dalszy nastąpi…)

niedziela, 22 czerwca 2014

piątek, 20 czerwca 2014

Konkurs 20.06.2014

Dzisiaj zorganizowałam konkurs zbieractwa!

Wygrał VENTHIR! :D


II miejsce - Okeanos
Dodatkowe III miejsce - dominikw. ;3 




Gratuluję!